Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma morzami, gdzieś bardzo daleko stąd… o pardon, stare nawyki. Zatem: tak naprawdę ani tak dawno temu, ani tak daleko stąd, bo właściwie tu i teraz, leżało sobie ledwie dysząc sądownictwo niby smok po spotkaniu z Wiedźminem, krwią brocząc i resztkę pary nozdrzami wypuszczając. I radzili mędrcy Iustycjanie, jakby tu zaradzić, i debatowali uczeni Temicjanie, co by tu zrobić, aby sądownictwu pomóc, gdy nagle zjawił się mąż uczony, który receptę obiecał, toteż Ministrem Sprawiedliwości z miejsca mianowany został. I wnet, ledwie parę razy księżyc obrócił się na niebie, cudowny środek zaaplikował, zawstydzając rzesze uczonych, panelistów i magów prostotą i skutecznością wprowadzonego medykamentu. Otóż paprotki zaczął Minister do sądów ławnikom wysyłać, by mocą ich zetlałe siły orzeczników wspomóc.
O szydercy, podejrzewający Ministra Bodnara o florystyczne żarty, powleczcie teraz swe lica rumieńcem wstydu. Czy nie wiecie, że zbliża się 24 czerwca, a z nim Noc św. Jana, kiedy to – jak wiedzą nawet wszystkie dzieci – paprocie zakwitają, by znalazców kwiatu paproci szczęściem i bogactwem bez miary obdarować. Wystarczy zatem, by żaden ławnik nie przespał kluczowej nocy, z ministerialnej paprotki kwiat zerwał, a w dostatku i błogości spędzi resztę dni swoich. Jest niestety jedno zastrzeżenie – szczęściem i bogactwem dzielić się nie można, pod rygorem ich utraty i marnego końca. Tak więc innym orzecznikom – to jest sędziom, wielkiej radości to nie przyniesie.
Nie martwcie się jednak, drodzy sędziowie – jeszcze dwa-trzy natężenia zwojów myślowych Ministra Bodnara bądź Mazura, a i do Was ekspediują jakiś czarodziejski środek do wysiania, zasadzenia bądź spożycia, dzięki któremu sądownictwo powstanie i ochoczo przystąpi do służenia obywatelom.
Abyśmy wszyscy żyli długo i szczęśliwie, Ministra-florysty (czy, jak to się mawiało w PRL – badylarza) nie wyłączając…